niedziela, 14 maja 2017

Jeruzalem 67-70 - rozdział 2


Jakow nie potrafił pogodzić się z myślą, że jego ukochana matka wierzy w Mesjasza, którego on sam i wszyscy uczeni w Piśmie uważali za oszusta, zwodzącego biedotę. Przecież matka nie była biedna, ani głupia. Zawsze miał o jej rozumie najlepsze zdanie, a teraz takie rozczarowanie. Dała się zwieść razem z miejską biedotą, jak pospolita niewiasta. Był na nią zły i unikał z nią kontaktu przez kilka dni. Różniej złość ustępowała miejsca rozczarowaniu. Przyglądał się matce z u kratka i musiał przyznać, że w niczym się nie zmieniła odkąd wyznała mu swoją wiarę. To jego stosunek do matki uległ zmianie, dlatego gdy poprosiła go o możliwość ucieczki z Jeruszalem nie stawiał oporu. Przyjął to rozwiązanie z ulgą, bał się że ktoś odkryje iż on szanowany faryzeusz ma matkę heretyczkę. Sam też planował ucieczkę, ale w odpowiednim czasie i na pewno nie tam gdzie uciekła sekta Nazaretańczyka. Jego miejsce było przy nauczycielach narodu, był jednym z nich. 

Na drugi dzień po rozmowie z matką Jakow przysiadł przy łożu ojca i w chwili jego lepszego samopoczucia przeprowadził szczerą rozmowę. Właściwie sam mówił, ojciec tylko czasem coś z wielkim trudem wycharczał. Syn zapewnił ojca o swojej miłości i pełnym oddaniu. Starcowi wówczas napłynęły łzy do oczu. 
– Wszystko co robiłeś uważam za samo dobro – przekonywał Jakow. – Nie zrobiłeś nic złego. Nic złego w tobie nie znajduję, więc nie mam ci co wybaczać. Ty jesteś moim ojcem, a ja twoim synem, bez ciebie byłbym nikim. Ochroniłeś mnie przed błędami mojej matki i – zastanawiał się jakiego słowa użyć – jej pierwszego męża. – Dokończył starając się ukryć problem ze znalezieniem odpowiedniego słowa. – Dziękuję, że się o mnie zatroszczyłeś i że byłeś dla mnie wymagającym nauczycielem i najlepszym ojcem. Niech Bóg ma cię w swojej opiece, niech cię nagrodzi za twoje dobro. – Jakow pochylił głowę. – Pobłogosław mnie ojcze.

Starzec z trudem położył rękę na jego głowie. Coś mówił, ale cicho i bardzo niewyraźnie. Ojciec umarł dwa dni później. Syn wówczas czuwał przy ojcu. Moment śmierci był krótki, ale bardzo niepokojący. Umierający starzec nagle rozszerzył szeroko oczy. Wyglądał jakby się potwornie czegoś przestraszył, jakby widział coś strasznego i ostatkiem sił wycharczał jedno słowo, ale nie wyraźnie. Jakow nie był pewien czy dobrze dosłyszał, ale wydawało mu się że umierający patrząc gdzieś przed siebie powiedział – Ty?

Dopiero dwa szabaty po tym wydarzeniu matka postanowiła opuścić dom i szukać swoich braci w wierze za Jordanem. Zebrała ze sobą 5 osób, mówiła o nich, że też zostali powołani. Okazało się wówczas, że wśród służby są wyznawcy tej wiary i tylko niewola nie pozwoliła im uciec za Jordan. To było kolejne rozczarowanie dla Jakowa. We własnym domu miał heretyków i nic o tym nie wiedział. Zaczął być podejrzliwy. Wydawało mu się, że wszyscy o wszystkim wiedzieli tylko nie on. Stał się drażliwy i nawet niewinne pytania o zdrowie matki traktował jak ukryte szyderstwo. Kiedy jeden z faryzeuszy spytał:

– Jak się czuje twoja matka?

Jakow niezbyt uprzejmie odpowiedział: 

– W porównaniu z kim?

I tak już odpowiadał każdemu kto spytał o matkę. Przypuszczano, że jego ton wynikał z żałoby po zmarłym ojcu, więc nie miano do niego o to pretensji. On jednak obawiał się szyderczych uwag za swoimi plecami. Źle znosił bezczynność, więc z angażował się w każdą pracę. Przyjął na siebie nawet zadanie poselstwa do Wespazjana, dowodzącego armią rzymską. 

W 67 roku do Galilei wkroczył XIII Legion rzymski wzmocniony przez kohorty z V i X Legionu. W czerwcu 67 Rzymianie zdobyli i zrównali z ziemią twierdzę Jotopata (broniła się przez 47 dni). Zginęło w niej około 40 tysięcy Judejczyków. Krótko po zdobyciu tej twierdzy Jakow i Jochanan ben Zakkaj zostali przyjęty przez Wespazjana i jego Syna Tytusa. Posiadali wytyczne od Sanhedrynu, ale ponieważ nie wiadomo było jaka będzie reakcja wodza więc dostali uprawnienia do daleko posuniętych ustępstw. Masakra 40 tysięcy Judejczyków sprawiała, że ich pozycja przetargowa była niewielka. Jeruszalem było większym miastem i liczbę ofiar można by liczyć w setkach tysięcy. 

Negocjacje okazały się trudne. Zapewnienie, że większa część mieszkańców czeka na armię rzymską, jak na wyzwolicieli od grasujących band, zostały skwitowane prostym argumentem: 

– Nie skrzywdzę nikogo kto przyjmie nas pokojowo. Jeśli Jerusalem się podda unikniemy rozlewu krwi. 

– Panie to będzie trudne, ponieważ miastem żądzą uzbrojone bandy. Ludność chce pokoju ale te bandy bez walki nie oddadzą miasta – powiedział Jochanan. 

– Więc czego ode mnie oczekujecie? Że przyjmę łapówkę i odstąpię od oblężenia?! A wy nas zaatakujecie znienacka, gdy będziemy się wycofywać. 

Wespazjan powiedział to takim tonem, że Jakow wiedział, że jedna z przygotowanych ofert jest już nieaktualna. Zwykłe przekupstwo nie będzie możliwe, a aluzja do zasadzki w Beth Horon zadania też nie ułatwiała. Negocjacje ożywiły się dopiero gdy Jakow wspomniał o tym, że Wespazjan nie tylko zwycięży w Judei, ale też zostanie cesarzem. Zaczęło się od delikatnej aluzji ale gdy rabini zauważyli ożywienie wodza pociągnęli temat. Wespazjan jednak zażądał: 

– Dam wam schronienie w zamian za finansowe wsparcie mojej kampanii. Potrzebuję duże ilości żywności dla wojska i zwierząt i pieniędzy na żołd. 

– Panie, będzie to jak łapówka, czy godzi się cesarzowi przyjmować łapówki od swoich poddanych? Czy nie jest bardziej godnym zaciągnąć kredyt? - argumentował Jochanan. 

– Jeszcze cesarzem nie jestem. 

– To już tylko kwestia czasu i to w dodatku bardzo krótkiego. – Zapewnił Jakow. – Panie mam dla Ciebie korzystniejszą propozycję. Po co ci dostawać od nas bydło i zboże? Jak wejdziesz do Judei sam sobie je weźmiesz, nie płacąc i nie pytając o zdanie. Wszystko co mamy my i nasi sąsiedzi będzie twoje. Zdobądź Judeę i jak zostaniesz cesarzem ogłoś ją swoją prywatną własnością. My ci teraz pożyczymy pieniądze na wojnę, a później odkupując własną ziemię sami damy ci pieniądze na spłatę kredytu. Ogromnie się przy tym wzbogacisz. 

Wespazjan nie był zadowolony słysząc słowo kredyt, przed gwałtownym gniewem na zuchwałych posłańców powstrzymywała go tylko myśl o tytule cesarza. Myśl ta błądziła po jego głowie już od jakiegoś czasu, szczególnie mocno od wzięcia do niewoli Józefa zwanego Flawiuszem, który przepowiadał proroczo jego cesarską władzę. Potrzebuje w Rzymie sprzymierzeńców, a sanhedryn ma tam swoich wpływowych ludzi. Jakow zorientował się, że wódz waha się, między zawrzeć układ, a skrócić go o głowę. 

– Panie, niczym nie ryzykujesz – zapewniał. – Damy ci kredyt z gwarancją sukcesu. Jeśli nie zostaniesz cesarzem to nie będziesz musiał nam go zwracać. 

Propozycja spodobała się przyszłemu cesarzowi. Dobrze wiedział, że to najlepsza gwarancja jego sukcesu. Judejczycy nie pozwolą sobie na stratę tak ogromnej sumy pieniędzy. Jeśli weźmie od nich kredyt na takich warunkach to naprawdę zostanie cesarzem, a jak nie, to niczego nie ryzykuje. Ostatecznie negocjacje skończyły się na zapewnieniu, że sanhedryn udzieli kredytu na działania w Judei, a w Rzymie uruchomi swoje wpływy by Wespazjan zdobył tron cesarski. 

W zamian rabini uzyskali obietnicę, że Tytus wypuści każdego mieszkańca Jeruszalem, który o to poprosi na początku oblężenia. Uczonym z sanhedrynu zapewnił bezpieczeństwo, a na miejsce schronienia wyznaczył miejscowość Jawne. 

– I jeszcze jeden warunek. Ty – wskazał Wespazjan na Johanana – zostaniesz w Jerusalem aż do dnia oblężenia i będziesz regularnie słał mi raporty z sytuacji. 

– Panie, jak później mam się wydostać z miasta? 

– Nie martw się, coś wymyślimy. 

Członkowie sanhedrynu w asyście swoich rodzin i przyjaciół przenieśli się do swojego miasta schronienia i już w roku 68 działali tam oficjalnie. Założyli akademię i choć nadal posługiwali się nazwą sanhedryn, to jednak nie mieli komu doradzać, więc większy nacisk kładli na swoją uczoność. 

Jakow jako posłaniec był zadowolony, ponieważ dokładnie wywiązał się z zadania jakie otrzymał. Osobiście jednak czuł się podle wiedząc, że będą finansować zbrodnie na własnym narodzie. Była to największa tajemnica sanhedrynu w tamtych czasach. Usprawiedliwiał się jednak, że Rzym i tak pokona jego naród, a im zrobi to szybciej tym mniej będzie ofiar. A pieniądze, które przy tym zarobi? Prawda jest taka, że przyłączył się do tego interesu tylko z powodu innych. Jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiał, aż do teraz. Dwa dni go to męczyło, aż wpadł na pomysł, że zyski przeznaczy na jakiś szlachetny cel. Jeszcze nie wiedział jaki, ale coś wymyśli. Przecież biednych i potrzebujących pomocy nigdy nie zabraknie.

Jeruszalem 70


Kiedy Rzymianie przypuścili atak na Jeruszalem życie mieszkańców stało się koszmarem. Całej winy nie ponosiły wojska Rzymskie, gdyż te na początku zgodnie z obietnicą pozwalały na opuszczenia miasta każdemu kto wyraził taką wolę, ale ludzie ci byli postrzegani jako zdrajcy. Prawdziwym problemem były bandy Judejczyków i Idumejczyków (prozelici edomscy), które nie tylko mordowały się nawzajem, ale też grabiły i mordowały mieszkańców. 

Z tego powodu Johanan ben Zakkaj z oblężenia musiał uciekać w trumnie udając martwego. Stał się później bohaterem i jego ucieczka obrosła legendami, ale w żadnej nie wspomniano, że przy tej okazji rabin obrobił się na twardo i na mokro. Smród jaki z tego powodu wydobywał się z trumny uwiarygodnił wersję z nieboszczykiem.

Oblężenie Jeruszalem trwało 5 miesięcy i skończyło się całkowitym zniszczeniem miasta i zburzeniem świątyni. Ofiary liczono na setki tysięcy. Do niewoli wzięto prawie 100 tysięcy. Przedstawicieli znakomitych judzkich rodów odesłano do Rzymu. Starszych wysłano do egipskich kopalń, a najsilniejszą młodzież rozdano po rzymskich prowincjach, aby występowała w cyrkach walcząc z dzikimi zwierzętami. Dzieci i niewiasty sprzedano.
Skala upadku Iszraela była ogromna, ale członkowie sanhedrynu nie stali się biedniejsi ani trochę. Przeciwnie powodziło im się wyjątkowo dobrze. Nie było już króla ani arcykapłana, którym mogliby doradzać, mimo to nadal nazywali się Wysoką Radą. Stali się faktycznymi władcami rozproszonych po świecie Judejczyków. Wydawali polecenia i gromadzili fundusze. Na początku wojny sprzedali swoje posiadłości w Judei. Cesarz Wespazjan po zwycięstwie ogłosił, że Judea jest jego prywatną własnością i natychmiast zaczął jej sprzedaż w małych kawałkach. Sanhedryn wezwał do bojkotu i nie kupowania ziemi od cesarza. To zagwarantowało niską cenę, dzięki czemu przedstawiciele niektórych rabinów mogli tanio zakupić atrakcyjne działki. 

Jakow także brał w tym udział, ale miał wyrzuty sumienia. Pieniądze mu się mnożyły, ale nawet nie miał komu tego zostawić. Ciągle nie miał własnej rodziny. Im był bogatszy tym stawał się smutniejszy. W Jawne żyło się spokojnie, a nawet za spokojnie, więc miał dużo czasu by rozmyślać o swoim życiu. Zatęsknił za matką. 

Kiedy po zdobyciu Jeruszalem, Jakow usłyszał, że część wziętych do niewoli osób można wykupić zaczął gromadzić pieniądze. Był na siebie wściekły, że nie pomyślał o tym wcześniej. Przecież po każdej wojnie są niewolnicy, a on miał pieniądze rozproszone w różnych inwestycjach. Większość rabinów postanowiło kupić po kilku niewolników, ale Jakow postanowił kupić tylu na ilu starczy mu pieniędzy. Wszyscy pukali się w głowę, że zwariował, że nie można ratować innych samego siebie zatracając. Uznali jednak, że skoro Jakow wybiera się po niewolników to niech też zakupi kilku dla nich. Powierzyli wu więc pieniądze i wysłali w eskorcie dziesięciu silnych sług. 

– Zakup hurtem, a my sobie coś wybierzemy tu na miejscu.

– Bracia, ja chcę ich wyzwolić, a nie uczynić niewolnikami w swoim domu! 

– To ty swoich wyzwolisz, a my zastanowimy się co zrobić z naszymi. Na pewno będzie im lepiej u nas niż w domu pogańskim. Im więcej ich wykupisz tym mniej dostanie się w ręce barbarzyńców.

Na miejscu okazało się, że sprzedawano tylko dzieci i kobiety. Większość była już wychudzona i dość słaba. Cena była niska, ale z zebranych w dwa dni pieniędzy, udało się wykupić 490 osób. Za pieniądze rabinów Jakow kupił 140 osób, a za własne 350. Szybko zrozumiał, że nie może ich puścić wolno, bo umrą z głodu w ciągu kilku dni, a niektórzy nawet godzin. Musiał im zapewnić transport i wyżywienie. Na ten cel zaciągnął dług u miejscowego bankiera. Nie miał pojęcia jak ich wyżywi na miejscu, ale teraz nie chciał o tym myśleć. Miał nadzieję, że część zainwestowanych pieniędzy zacznie mu się zwracać, a jak nie, to zaciągnie kredyty u swoich współbraci w Jawne lub sprzeda dodatkową posiadłość. 

W swoich wyliczeniach zauważył, że wykupieni niewolnicy, kosztowali go akurat tyle co cały majątek jego pierwszego ojca. Z jednej strony cieszył się, że może tych pieniędzy się pozbyć. Nie chce pierwszemu ojcu nic zawdzięczać, ale z drugiej strony wychodzi na to, że to jego heretycki ojciec, a nie on sam wykupił tych ludzi. On był tylko zwykłym pośrednikiem, tragarzem pieniędzy. 

– Oj, Jakow za dużo myślisz – mruknął pod nosem. – Tak źle i tak niedobrze. Ty to potrafisz zaplątać sobie sumienie. 

Mając do wyboru z kilku tysięcy niewolników, kobiet i dzieci poniżej 17 roku życia, zdecydował się wybrać matki z dziećmi w pierwszej kolejności. Najpierw matki z większymi dziećmi, później z mniejszymi, a na koniec same większe dzieci. Przy tak dużej grupie jeśli chciał dowieźć wszystkich zdrowych do Jawne musiał wybierać silniejsze osoby. Tymi mniejszymi dziećmi lepiej zaopiekują się ci co kupią tylko kilku niewolników. 

– A co stanie się z tymi których nikt nie kupi? – spytał jeden z jego pomocników.

Jakow już wcześniej się nad tym zastanawiał i nie był zadowolony z tego co mu podpowiadało jego własne sumienie, dlatego warknął niezadowolony:

– Nie wiem! Skąd mam wiedzieć! Nie jestem wstanie wszystkich uratować. Nikt nie jest. – Po chwili uspokoił się i kontynuował spokojnie. – Musimy zakupić zapas żywności i wynająć wozy do transportu. Rozejrzyjcie się po targu. 

Udało im się wynająć 10 wozów, każdy z woźnicą, dzięki temu nie trzeba będzie odsyłać wozów z własnymi ludźmi, wynajęci ludzie sami z nimi wrócą. Zapakował najsłabszych na wóz, a silniejsze osoby musiały iść obok wozu, ale dla większości i tak było miejsce na wozie. Po dłuższym odcinku następowała zmiana i ci co byli już zmęczenie marszem siadali na wozie, a ci co odpoczęli szli obok. Najsłabsze dzieci i zarazem najmniejsze schodziły z wozu tylko podczas postoju lub za potrzebą. Postojów było dużo. Dorośli mogli iść od gospody do gospody, ale z powodu dzieci trzeba było między gospodami robić dodatkowe przerwy. Czas w podróży się dłużył, Jakow ciągle myślał o majątku pierwszego ojca i wracał do pytania: Czy on, szlachetny rabin Jakow, uratował tych ludzi, czy zrobił to jego heretycki ojciec? 

Co by było gdyby nie miał majątku pierwszego ojca? Czy uratowałby mniej ludzi? Prawdopodobnie bez tego majątku drugi ojciec nie byłby zainteresowany wdową po heretyku, więc on byłby biedny, a z powodu braku wykształcenia zostałby pewnie heretykiem razem z matką. Nie ulega wątpliwości, że bez pieniędzy nie mógłby żyć, jak żyje i nie byłby wstanie nikomu pomóc, bo sam potrzebowałby wsparcia. Zamiast studiować księgi pracowałby pewnie w polu. Jakow musiał w duchu przyznać, że pierwszy ojciec nie był głupcem skoro nie rozdał majątku, jak mu radził jego Mesjasz. A skoro nie był głupcem to dlaczego dał się zabić za wiarę? Tego typu rozmyślania zawsze prowadziły go do wniosku, że to wszystko jest bez sensu. On nic z tego nie rozumiał. Postanowił po powrocie do Jawne zbadać dokładniej nauki heretyków, może wówczas zrozumie swojego pierwszego ojca. 

Okazja do uzyskania odpowiedzi nadarzyła się niespodziewanie szybko, bo w siódmym dniu podróży. Na jednym z postojów starszy mężczyzna w towarzystwie dwóch innych mówił o Mesjaszu, który wyzwala z niewoli. Mówił to do kobiet i dzieci które Jakow wykupił. Gdy to usłyszał, natychmiast poderwał się na równe nogi i bardzo energicznym krokiem podszedł do przemawiającego mężczyzny. Nie myślał logicznie tylko działał emocjonalnie. W jego odczuciu ktoś chciał zasiać herezję wśród jego ludzi. Musiał to zatrzymać.

– Co robisz? – Krzyknął na głosiciela, który mógł mieć około 60 lat.

– Głoszę wyzwolenie z niewoli...

– Ci ludzie są wolni! – Przerwał mu Jakow.

– Każdy kto grzeszy jest niewolnikiem grzechu. Ja im głoszę wyzwolenie z grzechu.

– W czyim imieniu to robisz?

– Głoszę zbawienie w imieniu Jeszu.

– Zbawienie?! Kpisz sobie z nas?! Gdzie był twój Zbawiciel gdy ludzie w Judei umierali od miecza rzymskiego, abo z głodu? Ja tych ludzi wykupiłem z niewoli, jeśli chcą i mają środki do życia mogą iść wolno dokąd chcą! – Jakow się rozkręcał, mówił z coraz większą żarliwością i przekonaniem. Głosiciel słuchał w milczeniu. – Ja ich wykupiłem! Rozumiesz?! Nie Twój Zbawiciel!

– A ilu wykupiłeś wierzących w Niego?

– Nie mam pojęcia, nie pytałem ich o to.

– To spytaj.

Jakow odwrócił się w kierunku kobiet i dzieci przysłuchujących się ich rozmowie i spytał głośno? 

– Kto z was wierzy Mesjasza z Nazaretu?

Kobiety zaczęły spoglądać na inne, niektóre wzruszyły ramionami, jakiś chłopiec krzyknął:

– A kto to taki?

Po chwili było oczywistym, że wśród wykupionych nie ma nikogo kto by wierzył w Jeszu z Nazaretu. Jakow odetchnął w duchu, bo nie chciałby mieć w Jawne kogoś kto by szerzył tą herezję, ale głosicielowi powiedział coś innego:

– Szkoda, że nie ma nikogo kto by wierzył twojemu Mesjaszowi, bo chętnie bym ci go przekazał pod opiekę. Są drodzy w utrzymaniu. I powiem ci coś jeszcze – zaczął ponownie podnosić głos – mój ociec kiedyś spytał twojego Mesjasza: Co mam zrobić żeby dostąpić zbawienia? A ten mu kazał sprzedać cały majątek i rozdać ubogim! – Jakow krzyczał coraz głośniej – Całe szczęście go nie posłuchał! Za jego pieniądze teraz uratowałem z niewoli tych ludzi! 490 osób! A ilu uratował TWÓJ JESZU?!

Skończył ostro wskazując palcem na głosiciela, który odczekał chwilę, by Jakow się uspokoił. Po chwili uśmiechając się łagodnie powiedział spokojnie, ale bardzo starannie wymawiając słowo:

– WSZYSTKICH.

Jakowa zatkało, nie zrozumiał tej odpowiedzi. 

– Jak to wszystkich?

– WSZYSTKICH, którzy w niego uwierzyli!

Jakow cofnął się dwa kroki do tyłu, pobladł na twarzy. Teraz zrozumiał wszystko.

– Wystarczyło w niego uwierzyć, by uniknąć tej niewoli. – Wyjaśnił głosiciel. – A to dopiero początek. Pan nasz, obiecał nam dużo więcej, gdy ponownie przybędzie, a my wiemy że ma moc dotrzymać danego słowa.

Jakow nic nie mówił, stał smutny z wzrokiem utkwionym w ziemię. Wszystko stało się oczywiste. Głosiciel podszedł do niego bardzo blisko, położył dłoń na jego ramieniu i szeptem powiedział do ucha:

– Gdybyście nas nie prześladowali i nie zwodzili ludzi... uratowałby więcej osób. – Na głos zaś powiedział. – Bo każdy kto wzywa imienia Jeszu zbawiony będzie!

Klepnął Jakowa w ramię i mijając go zaczął odchodzić. Za nim ruszyli dwaj jego towarzysze. Po przejściu około 15 kroków, przystanął, odwrócił się na chwilę i powiedział:

– Twoja matka czuje się dobrze. Jest szczęśliwa wśród braci i sióstr, a jedynym jej zmartwieniem jesteś TY! – powiedziawszy to odszedł. 

Kolejna część >> Jonatan
Jeruzalem 66 << Poprzedni odcinek 
____________________
Krzysztof pomazańcowy
Formularz z NeTeS

2 komentarze:

  1. Opowiadanie pouczające a zarazem budujące .

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyta sie naprawde lekko i plynnie. Odniesienie do dat I faktow historycznych dodaje autentyzmu calemu opowiadaniu. Zakonczenie zostawia miejsce na poruszenie wyobrazni, nadal jest dla Jakowa szansa na nawrocenie, czy z niej skorzysta ?
    Teraz wydaje sie byc od tego juz tylko o krok.
    Rewelacyjna plenta. Gdybys wydal cala ksiazke skladajaca sie z takich opowiadan albo powiesc o tematyce historyczno - biblijnej bardzo chetnie bym ja kupila I polecala innym. Pozdrawiam serdecznie. Kasia

    OdpowiedzUsuń